Ciężkie czasy nastały dla oświaty w związku z koronawirusem.
To prawda. Rotacja w szkołach jest duża. Do tego po szkole, dzieci również się ze sobą kontaktują. Dodatkowo jest jeszcze kwestia nauczycieli, którzy nierzadko pracują nie w jednej, a dwóch a nawet czasami trzech placówkach. Utrzymać to wszystko w rygorze sanitarnym, a przy tym nie powodować jeszcze jakiegoś lęku czy zastraszenia, szczególnie wśród dzieci, bo nie na tym rzecz polega, jest bardzo trudno.
Ta niełatwa sytuacja trwa już kolejny miesiąc, można się zmęczyć.
W marcu mieliśmy zdalne nauczanie. Tu podstawowym kłopotem było to, że nie wszystkie dzieciaki mają dostęp w domu do internetu, komputera czy laptopa. Oczywiście staraliśmy się temu w jakiś sposób zaradzić. Organizowaliśmy zbiórkę pieniędzy, żeby choć kupić jakieś używane laptopy, dla najbardziej potrzebujących rodzin, o najmniejszych dochodach. Później rząd przekazał środki na zakup sprzętu, ale biorąc pod uwagę, że jest ponad 400 dzieci, to z całym szacunkiem, przy 30 laptopach i tak był problem z decyzją, komu ten laptop dać. Trzeba też dodać, że nauczyciele pracowali także na swoim sprzęcie. Trzeba było zadbać o licencjonowane oprogramowanie. Tych problemów było dużo, a pomocy znikąd.
Regulacje i rozwiązania wprowadzone przez ministerstwo oświaty nie były na tyle wystarczające, by oświata mogła swobodnie funkcjonować w dobie pandemii?
Umówmy się. Nauczanie hybrydowe, zdalne i stacjonarne, to chyba wszystko co można wymienić po stronie ministerstwa. Dwa lata temu przystąpiliśmy do ogólnopolskiej sieci edukacyjnej. Mieliśmy mieć szerokopasmowy internet. Wszystko tak szumnie było przedstawiane. Umowy podpisane. Minęły dwa lata i go nie ma, a akurat w obecnej sytuacji bardzo by się przydał i osobiście na miejscu ministerstwa, w pierwszej kolejności bym to załatwiał.
Porównując sytuację z wiosny, do tej panującej obecnie, to w oświacie jest lepiej czy gorzej?
Na pewno stacjonarna forma nauczania w szkole jest zdecydowanie lepsza od zdalnej, choćby z punktu widzenia klas I-III. Nie wystarczyło przecież tylko przekazać temat, podać numer strony w książce i zadanie. Z pewnością, cały trud pracy spadł na rodziców w tych klasach. Zresztą na koniec roku dziękowałem rodzicom, za pracę jaką wykonali. No niestety, ale w najmłodszych klasach nauczyciel musi kierować rozwojem dziecka i pracą. To wszystko zostało jednak w jakimś stopniu zrealizowane przez rodziców i oni musieli ten czas na naukę wygospodarować, żeby posiedzieć z dzieckiem, przypilnować i wytłumaczyć.
Wiosną rodzice przeklinali Was, bo musieli ślęczeć po nocach z dziećmi odrabiając z nimi lekcje. Za to teraz, obwiniają nauczycieli, że tak "lecą" z programem, że dzieci mają po dwa sprawdziany dziennie i nierzadko ponad 20 ocen w połowie października. W takim pośpiechu uczeń raczej z materiału, za wiele nie zapamięta.
Dla mnie jest to niezrozumiałe. Powiedziałbym nawet, że jest to taka zasada jak na studiach - zakuć, zdać i zapomnieć. Myślę, że nauczyciele muszą zacząć realizować podstawę programową, a nie program nauczania czy podręcznik.
Może ten pośpiech związany jest z tym, że nauczyciele boją się ponownego zdalnego nauczania, a co za tym idzie, są obawy, że nie zdążą z realizacją podstawy programowej?
Realizację podstawy programowej powinien kontrolować dyrektor w ramach nadzoru pedagogicznego. Jeżeli nauczyciele pędzą i w dwa miesiące robią to co powinni w pół roku, to w takich przypadkach chyba szwankuje właśnie ten nadzór. (...) Do tego jak patrzę na siatkę godzin klas siódmych i ósmych, to mi zwyczajnie tych dzieciaków szkoda. Oni są przeciążeni. Na prawdę, niektóre przedmioty można by wpleść w zagadnienia np. godziny wychowawczej czy biologii. Nie dziwmy się później uczniom, że nie chcą się uczyć, ale na prawdę za dużo jest tego materiału i godzin.
Czego dziś najbardziej obawiają się nauczyciele?
Boją się przede wszystkim zakażenia, ale nie jest to jakiś paniczny strach. Biorąc jednak pod uwagę, że mam niemałe ich grono w wieku od 50 do ponad 60 lat, a jest to przedział, w którym choruje dużo osób, to jest to sytuacja stresująca.
A Pan?
Wybuchu ogniska koronawirusa w szkole i tego, że okaże się, iż cała klasa jest zakażona. Wówczas trzeba będzie całą szkołę poddać kwarantannie i zorganizować niemal na nowo naukę dla uczniów. Natomiast cieszę się, że dzięki tym procedurom, które wdrożyliśmy w szkole od 1 września, nie było ze strony rodziców czy uczniów, jakiegoś buntu. Wręcz odwrotnie, wszyscy się do tego dostosowali.
To jak wygląda teraz szkolna codzienności w Pana placówce?
Przede wszystkim stwierdziliśmy, że nie będziemy zamykać klas, żeby dzieciaki mogły być w klasach i na korytarzu. W przestrzeni wspólnej uczniowie noszą maseczki. W czasie lekcji już nie. Na stołówce podzieliliśmy wszystkich na grupy. Jest tyle miejsc, żeby zachować 1.5 metrowy odstęp. Teraz uczniowie nie stoją przy okienku w kolejce, tylko panie podają posiłek do stolika. Uczniowie kończą posiłek. Panie zbierają naczynia. Odkażają stoły i wchodzi następna grupa. Staraliśmy się zapewnić uczniom i nauczycielom jak największe bezpieczeństwo. Są trzy wejścia do szkoły. Wszędzie płyny dezynfekujące. I na razie to funkcjonuje.
Nie tak dawno kraj obiegła informacja, że powodu koronawirusa zmarło dwóch nauczycieli. Kojarzy Pan takiego polityka partii rządzącej jak Łukasz Schreiber? Wprawdzie przyznał, że łączy się w bólu z rodzinami ofiar, ale stwierdził także, że należy pamiętać, iż pedagodzy giną również w wypadkach samochodowych.
To jest na prawdę jakaś nieprzemyślana wypowiedź. Od ludzi sprawujących wysokie funkcje w państwie, raczej oczekuje się czegoś zupełnie innego i oboje wiemy, że gdyby nawet tak pomyślał, to nie powinien tak powiedzieć.
Pozostając jeszcze przy polityce, jak Pan skomentuje powołanie na szefa resortu oświaty Przemysława Czarnka?
Do tej pory jakoś nie dostrzegałem tego człowieka w przestrzeni publicznej i politycznej. Natomiast środowisko szkolne jest tak zróżnicowane, że na stanowisku ministra oświaty powinien być człowiek otwarty na młodych ludzi, a nie dokonujący jakiejś selekcji czy kogoś wykluczający. Uważam, że każdemu należy się szacunek i każdego należy akceptować, dopóki w jakiś sposób nie zagraża to mojej egzystencji. A ja takiego zagrożenia póki co nie widzę, również dla szkół. Nie ma praktycznie możliwości, by w jakiś sposób indoktrynować młodzież i przekazywać im jakieś treści. Uczniowie rozmawiają z rodzicami o tym co się dzieje w szkole, a w szkole nierzadko o tym, co się dzieje w domu. Do tego jako dyrektor, jeżeli dochodzi do jakiegoś spotkania, zawsze żądam jego scenariusza.
Czego by sobie i nauczycielom życzył Pan w Dniu Nauczyciela?
Sobie przede wszystkim, abyśmy wrócili do normalności i mogli funkcjonować bez pandemii. Nauczycielom dużo zdrowia i cierpliwości. Natomiast nam wszystkim, abyśmy mieli większy wpływ na to czego uczymy, żeby to nie było odgórnie nakazane, bo nauczyciele, tu na dole, najlepiej wiedzą jakie umiejętności i wiedza są potrzebne dzieciom.
W placówkach oświatowych na terenie powiatu krotoszyńskiego pracuje 1516 nauczycieli.