Pierwsze kroki w sztukach walki Andrzej Migaj z Sulmierzyc zaczął stawiać w siódmej klasie podstawówki. Trenował karate przez ponad pięć lat i osiągnął w tym sporcie brązowy pas.
Sportową pasję kontynuował w wojsku, ale już w nieco innej dyscyplinie. - Trafiłem do komandosów kawalerii powietrznej. Tam poznałem dyscyplinę wojskową i survival – opowiada. Jego dowódcą był Arkadiusz Kups, pomysłodawca „Selekcji”, czyli ekstremalnie trudnego i wyczerpującego survivalowego turnieju dla prawdziwych twardzieli. Kilka dni biegu, marszu i pływania lub przeprawiania się przez bagna to test dla najtwardszych. Jednym z nich jest Andrzej Migaj, który w 2005 roku ukończył to kilkudniowe, mordercze zadanie.
Miłość do walk chwytanych zakiełkowała w Norwegii, do której pojechał krótko po wojsku. Tam chciał zacząć swoją karierę w MMA. - Poszedłem na trening do klubu Frontline Academy w Oslo. Potem dowiedziałem się, że to najlepszy klub w Norwegii i jeden z najlepszych w Skandynawii. Przez dwa miesiące poznawałem grappling, czyli walki chwytane, gdzie zabronione są uderzenia, a walka odbywa się często w parterze i polega na duszeniu, zakładaniu dźwigni na kolano lub ramię. Powiedzieli mi, że zanim gdziekolwiek wystartuję w walkach MMA, muszę przez pół roku ćwiczyć walkę w parterze. Wydawało mi się to niedorzeczne, bo skoro potrafiłem walczyć w stójce i znałem swoją siłę, to myślałem, że zapasy nie będą mi potrzebne. Myliłem się. Przez pierwsze dwa miesiące musiałem się smarować maścią, bo cały byłem obolały – relacjonuje swoje wrażenia z pierwszych kontaktów z brazylijskim jiu-jitsu (BJJ). I dodaje. - Brzydko mówiąc, w mordę każdy potrafi dać, ale gdy walka przechodzi do pozycji leżącej, a nie zna się chwytów i dźwigni, to można bardzo szybko polec.
Dzięki swojej ambicji wkrótce stał się jednym z najlepszych zawodników w klubie, a po niedługim czasie także i w Norwegii. Zdobył tytuły mistrza tego kraju w kategoriach do 88 kg oraz w Open. Do trofeów dołączył też tytuł międzynarodowego mistrza Szwecji.
Gdy wrócił do ojczyzny przed kilku laty, postanowił swoją pasję przenieść także na polską ziemię. Dzięki kontaktom w Oslo w rodzinnych Sulmierzycach otworzył przed dwoma laty pierwszą i jedyną do tej pory filię Frontline Academy poza Norwegią. Obecnie skupia około 30 zawodników w dwóch grupach – młodzieżowców i dorosłych. Podopieczni Andrzeja Migaja mają już na koncie kilka tytułów mistrza i wicemistrzostwa Polski. A co jemu dodaje sport? - To jest dla mnie jak nałóg, w pozytywnym sensie. Gdy nie trenuję, czuję, że czegoś mi brakuje w życiu. Walka w brazylijskim jiu jitsu to coś jak szachy albo puzzle – trzeba rozgryźć przeciwnika, przewidzieć jego ruch i dostosować się, albo narzucić mu własny styl. Niesamowita adrenalina – kończy Andrzej Migaj.