Starosta już po urlopie?
Byłem na urlopie, ale musiałem przerwać. Pod koniec lipca idę i choćby się paliło i waliło, nie przerwę.
Jakiś wyjazd?
Wczasy pod gruszą. Remontuję dom. Ciężko idzie, bo to od 10 lat nie było nic ruszane.
Starosta remontuje dom, a w szpitalu jak remonty idą?
Ekipy pracują.
Ale są ponoć zgrzyty między głównym wykonawcą a podwykonawcą?
Główny wykonawca dostał oryginały faktur i informacje o tym, co faktycznie wykonał podwykonawca. Są pewne sprzeczności. Według głównego wykonawcy podwykonawca wykazał pewne prace budowlane, których ponoć nie ma – jak choćby ścianki działowe. Był przetarg ryczałtowy, więc nie zamierzam płacić więcej, niż w przetargu ustaliliśmy.
Ale o co konkretnie chodzi?
Podwykonawca wystawił ostatnią fakturę – na ścianki i inne rzeczy – z którą nie zgadza się główny wykonawca, który twierdzi, że pewne elementy nie zostały wykonane. I nie zamierza zapłacić za coś, co jeszcze nie zostało zrobione.
Przecież to jest proste do weryfikacji. Wystarczy iść i sprawdzić, czy ścianki stoją.
Nie jestem od tego, ale dylemat jest, bo jak faktura spływa, to my ją płacimy. Ale jak będzie spór między firmami, to fakturę zapłacimy do depozytu sądowego i niech sąd rozstrzygnie, która strona ma rację. Choć mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Oni chyba próbują zmiękczyć starostę do tego, żeby te dodatkowe faktury płacił. Ale ja nie mogę dać się złamać. Dam zgodę na 5 tysięcy, potem na 50 tysięcy, a potem co - na pół miliona?
I koszty rozbudowy szpitala urosną horrendalnie.
Dokładnie. Przetarg na wykonawstwo był. Przepraszam za określenie – ale „widziały gały co brały”. Główny wykonawca widział projekt? Widział. Miał zastrzeżenia do projektu? Nie miał.
Jest ryzyko, że firmy zejdą z budowy?
Rozmawiałem z przedstawicielami firmy głównej jak i podwykonawcami i przerwanie inwestycji nie wchodzi w grę. Tylko, tych ludzi na budowie – co im zresztą mówiłem – musiałoby być więcej. Twierdzą, że okna już są i lada moment będą je wprawiać, a jak wprawią okna to mogą zabierać się za elewację. W środku też dużo jest zrobione.
Czyli zagrożenia nie ma i nie zapłaci pan politycznej ceny za ewentualne przerwanie rozbudowy lecznicy?
Nie, nawet jakby niektórym politykom tak się wydawało.
A są czynione starania, żeby pan taką cenę zapłacił?
Mnie nie wiadomo co w niektórych głowach się roi. W polityce nigdy nie wiadomo. Jestem przygotowany na każdą okoliczność, ale uważam, że byłoby to niesprawiedliwe. Bo tylko ja wiem ile zdrowia i ile lat mniej życia mnie ten szpital kosztuje. Może niektóre rzeczy wykonuję nieudolnie, ale zawsze się staram.
A jak wygląda sytuacja nieszczęsnego lądowiska dla helikopterów?
To jest kwestia tego, o czym już w „Gazecie” pisaliście. Projektant nie uzgodnił zaprojektowanych dobudówek na dachu z Lotniczym Pogotowiem Ratunkowym. Nie wiem po co w ogóle te dobudówki, ale może ktoś ze szpitala tak chciał, bo przecież myśmy jako powiat tylko za projekt zapłacili. Ale to nie my byliśmy odbiorcą i nie my negocjowaliśmy projekt, tylko dyrekcja szpitala. Nie chcę tu uprawiać spychologii, ale tak to wygląda. No i teraz projektant będzie odpowiadał za swoją pracę.
Czyli ani projektant, ani dyrekcja szpitala przed rozpoczęciem rozbudowy nie uzgodnili z LPR-em kwestii lądowiska dla helikopterów? Przecież to są fachowcy, którzy powinni brać takie rzeczy pod uwagę i wiedzieć, że są one konieczne.
Tylko, że to lądowisko zostało już – przepraszam za określenie – spieprzone w 2013 roku. Bo czemu wtedy LPR wydał zgodę na lądowisko takiej wysokości, skoro do kątów nalotu przeszkadza cały budynek na Konstytucji 3 Maja? Tam trzeba by ludzi wyprowadzić, dać im inne mieszkania i ten budynek zburzyć. A wykusz na dachu szpitala minimalnie – metr czy pół metra – wchodzi w kąt nalotu helikoptera.
Gdy projektowano i budowano lądowisko dla helikopterów LPR ten budynek już stał. Ktoś przecież ten projekt konsultował i musiał uzyskać zgodę na postawienie lądowiska w tym miejscu i takiej wysokości. Pozwolenie LPR-u zostało wydawane?
Tak. I teraz LPR musi doprowadzić do tego, by to lądowisko funkcjonowało dalej.
Jak więc ten problem zostanie rozwiązany?
Na budynku zamontują – na koszt LPR-u najprawdopodobniej – światełka, które w nocy będą informowały pilota helikoptera, że tam jest wyżej i należy uważać.
Ale teraz mamy taką sytuację, że po rozpoczęciu budowy okazało się, iż budynek szpitala jest za wysoki i trzeba go będzie wyburzać.
To prawda, projektant powinien się skonsultować z LPR, a tego nie zrobił. Dlatego na swój koszt rozbierze te niewymiarowe elementy.
Jak to wpłynie na rozbudowę szpitala? Czy nieplanowana rozbiórka opóźni inwestycję?
Uważam, że nie. Można to przecież robić równocześnie z innymi pracami i gdyby chciano, to już dawno byłoby to rozebrane. Projektant jest przecież ubezpieczony na wypadek wpadki. I de facto ubezpieczyciel zapłaci za rozbiórkę. Gdyby jednak główny wykonawca stwierdził, że z powodu tej rozbiórki nie zdążył z całą inwestycją, to niestety projektant będzie się w sądzie musiał boksować z głównym wykonawcą.
Jakie są koszty takiej rozbiórki?
Pierwotnie było w specyfikacji, że w takim przypadku trzeba odzyskać materiał, cegła po cegle. To jest praktycznie niemożliwe, więc wykonawca wyliczył ponad 200 tys. zł za rozbiórkę.
To ogromna kwota. Ile tam jest metrów?
116 albo 118. Żartowałem, że wezmę urlop i sam to rozbiorę. Moglibyśmy wziąć firmę zewnętrzną, która zrobiłaby to dużo taniej. Bo według wyceny to jakieś 43 tys. zł powinno kosztować.
Jaki jest realny termin zakończenia rozbudowy szpitala i przeniesienia tam oddziałów?
Początek stycznia 2020. Patrząc realnie, termin ten może zostać wydłużony do końca marca. Pierwsze półrocze 2020 roku zasiedlenie skrzydła i przeniesienie oddziałów z Bolewskiego.
Jak już te piękne mury naszego szpitala staną, to kto nas będzie leczył?
Powiem tak: Miałem być egzaminatorem na egzaminach dojrzałości, to może w szpitalu będę leczył.
W jakiej specjalizacji?
Na OIOM-ie. Tam się wprowadzę w śpiączkę farmakologiczną (śmiech).
A teraz na poważnie. Wszystkie szpitale w Polsce mają problemy kadrowe, natomiast szpital w Krotoszynie ma problemy poważne.
Ja bym tego tak nie ujął.
Dowodem na to jest to, co się ostatnio wydarzyło na oddziale ginekologiczno – położniczym. Przez kilka dni oddział nie funkcjonował.
To jest wpadka, która nie powinna się zdarzyć. Doktor Piaskowska, która złożyła wypowiedzenie, powiedziała, że jakby starosta z nią rozmawiał i poprosił, to jeszcze ten tydzień - gdy komuś wydano zgodę na urlop - by popracowała. I oddział by nie stanął. Ale mnie nikt nie poinformował o całej sytuacji.
Jest przecież konkretna osoba, która powinna to zrobić.
Tak. Nazywa się dyrektor Krzysztof Kurowski. Był już u mnie „na dywaniku”.
Niepoinformowanie starosty to jedno. Ale samo dopuszczenie do takiej sytuacji, że oddział trzeba było zawiesić nie powinno mieć miejsca. Dyrektor powinien o to zadbać.
To prawda, ale w całym kraju są problemy z lekarzami. Póki w Wielkopolsce będziemy mieć 14,6 albo i mniej lekarzy na 10.000 mieszkańcy, to chociażby starosta czy dyrektor stanęli na głowie, tego nie przeskoczymy. Nie jest problemem zatrudnieniem w Krotoszynie wysokiej klasy specjalistów za 150 – 200 zł za godzinę.
Ale my nie mamy nawet szefa ginekologii. Jak może oddział dobrze funkcjonować bez osoby, która zarządza?
Zgadza się. Natomiast nie jesteśmy w tym przypadku odosobnieni.
To nie ma znaczenia dla pacjentek.
Rozumiem, ale pewnych rzeczy – które nie są w kompetencji starosty – nie przeskoczę.
Te rzeczy są w kompetencji dyrektora.
Dyrektor też tych rzeczy nie przeskoczy.
Sam pan jednak wskazał, że problem, który pojawił się na oddziale położniczo – ginekologicznym można było rozwiązać jedną rozmową. Poza tym żaden szef, w żadnej firmie nie daje całemu zespołowi urlopu w tym samym czasie.
To prawda, ale w tym przypadku liczono na to, że pani Gabriela Piaskowska jednak podpisze kontrakt ponownie.
Zarządzanie nie powinno polegać na tym, że „na coś się liczy”.
To łatwo powiedzieć. Ale nie ma specjalistów i to jest problem.
Ale jest ponoć szansa na nowego szefa oddziału?
Dyrektor Mieczysław Pełko mówił, że prowadzi rozmowy, w których być może będę mógł pomóc. W kwestii mieszkania na przykład dla nowego szefa oddziału.
Na jakim etapie są rozmowy? Kim jest ten kandydat?
Lekarz, który pracuje obecnie w szpitalu w Polanicy, młody, ambitny specjalista. Ale czym się to zakończy – trudno mi powiedzieć. Natomiast jedna z lekarek, która mieszka w Krotoszynie, ale u nas nie pracowała, już jest ujęta w grafik na dyżury w naszej lecznicy. Zresztą kwestie kadrowe są zawsze najtrudniejsze. W poprzedniej kadencji głównym problemem była restrukturyzacja szpitala i kwestie oświaty ponadgimnazjalnej. Były to też trudne zadania, ale udało się je zrealizować i zaliczyć kadencję na plus.
A ta kadencja, kiedy będzie na plus?
Jak się uda skończyć rozbudowę szpitala i zapewnić empatyczną kadrę lekarską w szpitalu. Na wielu oddziałach ta empatyczna kadra jest, na wielu trzeba to poprawić. To nie jest łatwe i mam tego świadomość.
Gdy się to uda, to w planach jest również trzecia kadencja?
Nie mówię ani tak, ani nie. To nie to, że się wymiguję, wszystko jednak jest uzależniony od dalszego zdrowia i mojego i małżonki. Nie wiem co się stanie ze mną, więc ciężko mi mówić co będzie za cztery lata.
A patrząc bliżej – nie wybiera się starosta do parlamentu w najbliższych wyborach?
Na sto procent mogę powiedzieć, że nie. Nawet gdy mówią „wszystkie ręce na pokład”, to ja przez prezesa Władysława Kosiniaka-Kamysza i Andrzeja Grzyba jestem z ewentualności startowania i brania tego na swoje barki zwolniony, ze względu na chorobę żony.
Kto więc będzie reprezentował Ziemię Krotoszyńską w tych wyborach z ramienia PSL?
Mamy kandydata, zaaprobowanego przez zarząd miejsko – gminny i zarząd powiatowy. To Andrzej Piesyk z Chwaliszewa. Szukamy drugiej osoby.
Kto jest brany pod uwagę?
Toczone są rozmowy z radną sejmiku - Joanną Król-Trąbką. Prowadzi je Andrzej Grzyb. A jeżeli ona się nie zgodzi, to jest poważna kandydatura burmistrza Franciszka Marszałka.
Jak pan ocenia decyzję o samodzielnym starcie PSL-u?
To dobra decyzja. Rada naczelna PSL zapytała się dołów. I jest uchwała zarządu powiatowego PSL w Krotoszynie, że do wyborów do sejmu idziemy sami. Do senatu jest natomiast bardzo dobry kandydat.
Dlaczego nie chcieliście iść z PO? Baliście się, że was Platforma połknie?
Nie, to raczej nie chodzi konkretnie o PO. Bo władze naczelne chciały iść z Platformą.
Nie chcieliście iść z SLD, ale rządzić z nimi kilka lat mogliście...
Głównie chodziło o Wiosnę. Jestem katolikiem i 90% członków PSL też jest katolikami. Nigdy nie będę w żadnej organizacji, która będzie od lewa do prawa. Dla mnie to za szeroko.
Niektórzy eksperci mówią, że samodzielnie możecie nie przekroczyć progu wyborczego i w ogóle nie znaleźć się w parlamencie.
Sondaże zawsze były nieprzychylne dla PSL. Natomiast nie idziemy w żadnej koalicji, tylko idziemy jako PSL. I próg wyborczy mamy 5%. Bo z 8% dla koalicji - faktycznie moglibyśmy mieć problem. Za jakąś dziwną koalicję zapłaciło SLD – cztery lata temu. I pokłosiem tego jest to, że samodzielnie rządzi PiS. Bo gdyby wtedy SLD weszło, to PiS nie rządziłby samodzielnie.
Po kolejnych wyborach PiS będzie rządził samodzielnie? Kto wygra te wybory?
Niestety, sondaże pokazują, że jest duże prawdopodobieństwo wygrania PiS. I wtedy niech pokażą, na jak długo starczy pieniędzy. Bo budżet nie jest z gumy i jak nie zacznie się odpowiedzialnie podchodzić do wydatków, to pieniędzy zabraknie. I będzie u nas Grecja.
Swego czasu szef PSL-u Waldemar Pawlak mówił, że wybory wygrywa zawsze przyszły koalicjant ludowców. Starosta wszedłby w koalicję z PiS-em?
Zależy na jakich warunkach.
O warunkach zawsze decyduje większy.
Na warunkach, które są dla mnie nie do przyjęcia - ja do koalicji nie wchodzę. Po drugie o tym co oznacza wchodzenie do koalicji z takim koalicjantem przekonała się Samoobrona i LPR.
Będziemy mieć w końcu posła z Ziemi Krotoszyńskiej?
Jeżeli wystartuje Andrzej Piesyk, Franciszek Marszałek bądź Joanna Król-Trąbka, to uważam, że jak popracujemy - to powinniśmy mieć. I trzeba w 90% bazować na elektoracie z naszego powiatu, a nie gdzieś tam daleko. Pewnie, mam świadomość, że pani – w cudzysłowie - „koleżanka” z Kępna wisiała od Kalisza po Leszno.
I jest w europarlamencie.
Jeden z kolegów już w 2001 roku mówił mi, że kiepski ze mnie polityk, bo widzę tylko czarne i białe, a polityk tak nie powinien. Uważam jednak, wyborcom powinno się obiecywać jedynie tyle, ile można zrobić. Dlatego powinniśmy postawić na naszych kandydatów i mieć posła z Ziemi Krotoszyńskiej.