reklama

Pasje: Transsybir, czyli z Pekinu do Poznania za 500 zł

Opublikowano:
Autor:

Pasje: Transsybir, czyli z Pekinu do Poznania za 500 zł - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości

 

Prawdziwą miłością Roberta Kostenckiego z Krotoszyna jest jedzenie. I to w poszukiwaniu nowych smaków zjeździł pół świata, a jedną z największych przygód przeżył, podróżując z Pekinu do Poznania. Pociągiem.Może gdyby Robert Kostencki wraz z kolegą wpadli na pomysł podróży koleją transsyberyjską nieco wcześniej, dowiedzieliby się, że rezerwację robi się z dwutygodniowym wyprzedzeniem.

- Nie wiedzieliśmy tego i dwa dni przed planowanym odjazdem poszliśmy do kasy kupić bilet. Znaleźliśmy informację, że możemy się dostać do Mandżurii, skąd odjeżdża pociąg kolei transmongolskiej. Poszliśmy więc na dworzec wschodni w Pekinie, żeby nabyć bilet do Mandżurii – opowiada Robert Kostencki, 41-latek z Krotoszyna.

I dodaje, że rozmiary pekińskiego dworca robią wrażenie na każdym, kto widzi go po raz pierwszy. - Dość powiedzieć, że jest tam 25 peronów, a Pałac Kultury i Nauki wygląda przy tym dworcu jak budka dozorcy – mówi podróżnik amator.

Uzbrojeni w bilet do Mandżurii i polskie poczucie humoru podróżnicy wsiedli w pociąg i dotarli bezproblemowo do celu. Ale tam czekała na nich pierwsza niespodzianka. - Wysiadamy, wchodzimy na dworzec, a tam same krzaczki – opowiada pan Robert. - Tak zarośnięte? - pytam. - Nie! Same chińskie litery i ani słowa naszym alfabetem – precyzuje. Na szczęście polscy podróżnicy znaleźli szybko młodych Chinczyków, którzy operowali angielskim i wyjaśnili im, że transport owszem odjedzie, ale dopiero nazajutrz, więc trzeba znaleźć tani nocleg i rano wsiąść w autobus, aby dojechać na kolejny dworzec.

- Więc znalazł nam nocleg. I był to nocleg bardzo tani, bo zapłaciliśmy około 5 zł. Spałem w ubraniu i trzymałem bagaż pod ręką, żeby mi go mrówki nie wyniosły w nocy. A rano poszliśmy na autobus. Jechaliśmy stepem i dojechaliśmy tak do granicy chińsko-rosyjskiej. Zrobiliśmy z innymi pasażerami „zrzutkę” do celników i przekroczyliśmy granicę – relacjonuje 41-latek.

Po przekroczeniu granicy czekało na nich jeszcze kilka godzin podróży stepem aż do miejscowości Zabajkalsk.

- Miejscowość to dużo powiedziane, bo jedynym murowanym budynkiem spośród czterech był dworzec. Kupiliśmy bilety na pociąg do Czity i czekaliśmy dziesięć godzin. Gdy dojechaliśmy do Czity, od razu kupiliśmy bilet na „transsybir” do Moskwy – opowiada krotoszynianin.

I dodaje, że wszystkie bilety kolejowe z Pekinu do Poznania kosztowały łącznie około 500 zł. Z Czity do Moskwy koleją jedzie się tydzień. Do pokonania jest łącznie około 8.500 km. Co można robić przez ten czas w wagonie kolejowym? - Przeżywa się przygodę życia. Ale jeśli to przejdzie w „Gazecie”, może pan napisać, że głównie pije się przez ten czas bimber – śmieje się nasz rozmówca. Podkreśla jednocześnie, że wszelkie niedogodności związane z podróżą rekompensują widoki za oknem. - Przez pół dnia jedzie się wzdłuż brzegu Bajkału. Cudowne, niezapomniane widoki i widzieć po drugiej stronie majestatyczne góry. To jest nie do opisania – mówi Robert Kostencki. I radzi, by podróżując koleją transsyberyjską lub transmongolską kupować bilet czwartej klasy.

- Są najtańsze i tam dopiero zaczyna się zabawa. Mamy 50 narodowości w jednym wagonie, otwarte wyrka, gdzie można usiąść pogadać, pośpiewać Okudżawę i poczuć atmosferę „transsybira”. Tam też jadłem coś, czego smaku nie zapomnę do końca życia – mianowicie słoninę, która dojrzewała przez pół roku na syberyjskim mrozie. Jako zakąska do mocniejszych trunków jest najlepsza, po prostu rozpływa się na języku – opisuje nasz rozmówca.

I choć twierdzi, że podróż z Azji do Europy może wydawać się długa (łącznie 12 dni w pociągu), to wrażenia pozostają do końca życia. Jako miłośnik jedzenia pan Robert odwiedził również Skandynawię, gdzie gustował w krewetkach, krabach i innych owocach morza. - Na kiszonego śledzia się nie zdecydowałem. Otwierać puszkę z tym szwedzkim specjałem można tylko na dworze – tak śmierdzi – opowiada. I dodaje, że jego wymarzona podróż kulinarna to Ameryka Południowa. - Peru, Chile i Boliwia. To tam chce jechać w przyszłości i przywieźć kolejną porcję wrażeń. Nie tylko kulinarnych – podsumowuje Robert Kostencki.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

logo