Koźmin Wlkp. makieta kolejowa.
Waldemar Eliasz z Koźmina Wlkp. ma własne miasteczko. Jest w nim dworzec kolejowy, terminal towarowy, domy, parki, mosty, skwery. Wszystko przeszywa sieć dróg a przede wszystkim... kolejowe tory, po których poruszają się pociągi ciągnące wagony. Całość wygląda niezwykle realnie, a elementy odwzorowują rzeczywistość pomniejszoną 87-krotnie i mieszczą się na 50-metrowym strychu. Poznajcie niezwykłego fana kolejnictwa, kolekcjonera i twórcę makiet kolejowych.
Swoją makietę pan Waldemar zaczął tworzyć w 2005 roku. Początkowo jego „mini świat” zajmował tylko fragment pomieszczenia na strychu. Z czasem kolejowe miasteczko rozrosło się.
„Mój mały świat”
Waldemar Eliasz dokładał własnoręcznie składane budynki i domeczki, przy nich miniaturowe drzewka, krzaczki. Na ulicach i przystankach zaczęło przybywać ludzi, gdzieniegdzie także zwierząt. Rozrastały się także tory, dzięki którym kolejne modele pociągów mogły docierać w nowe miejsca.
- Najtrudniejsze było rozplanowanie tras. Zdarzyło mi się też przebudowywać ją całkowicie – opowiada Waldemar Eliasz.
Z czasem strych przestał pełnić funkcję domowego magazynku i schowka. Przeobraził się w robiącą ogromne wrażenie na odwiedzających niezwykle realną krainę. - To mój mały świat. Tu mogę odpocząć od codziennych trosk. To miejsce ciekawsze niż telewizor – uśmiecha się pasjonat kolejnictwa.
Biegał na stację, kierował pociągiem
Doskonale pamięta, gdy jako kilkuletni chłopczyk otrzymał od taty pierwszą kolejkę. - Tato studiował zaocznie w Poznaniu, co jakiś czas przywoził mi a to wagonik, a to domek, czasem pociąg – wspomina koźminianin. W ten sposób zaczęła tworzyć się jego kolekcja. Wiele z dawnych elementów trafiły na jego makietę stworzoną już w życiu dorosłym. Poszczególne jej części kupował na giełdach, lub przywoził zza granicy. W pamięci zapadły mu wspólne wypady z kolegą ze szkolnych lat, Maćkiem. W wolnym czasie jako chłopiec przybiegał na koźmińską stację, by podziwiać zatrzymujące się tu pociągi osobowe, towarowe, ciągnięte jeszcze przez lokomotywy parowe. - Tato Maćka był zawiadowcą, prosiliśmy go, by wziął nas do kabiny parowozu. Bawiliśmy się – wspomina.
Świst pary
Pociągami pan Waldek często jeździł też w odwiedziny do rodziny na Dolny Śląsk, a gdy został powołany do wojska, na przepustki wracał do domu nie inaczej tylko koleją. Tę miłość podtrzymywał w nim wujek, również pasjonat PKP. - Potrafił opowiadać o pociągach godzinami, przytaczał mnóstwo ciekawostek, które chłonąłem jak gąbka, przywoził mi różnego rodzaju materiały. Kiedy zacząłem budować makietę, odwiedzał mnie z Oleśnicy niemal co weekend i dzielił się ze mną swoją wiedzą – tłumaczy Waldemar Eliasz. I przyznaje, że miał też okazję zasiąść za sterami współczesnych lokomotyw, ale również prawdziwego parowozu.
- Lokomotywą elektryczną nie jest tak trudno sterować. Co innego parowozem. I ten zapach, którego nie da się opisać, świst pary, to także ciężka praca, bo trzeba dodawać węgla do paleniska – opowiada.
Dlaczego nie trafił do PKP?
Zawodowej drogi nie połączył z koleją. Nie został ani kolejarzem, ani maszynistą, ani nawet nie trafił do administracji PKP. Po podstawówce uczył się w ogólniaku, choć ciągnęło go do technikum samochodowego we Wrocławiu, gdzie mieszkała już jego siostra.
- To były czasy stanu wojennego i ze względu na sytuację polityczną, mama nie zgodziła się na wyjazd do szkoły, bo brat ojca był działaczem solidarnościowym, bała się o mnie – wyjaśnia.
Po skończeniu ogólniaka z czasem założył własną firmę transportową. Dziś wyjeżdżając w trasę w okolice Wolsztyna, nie potrafi ominąć słynnej tamtejszej „Parowozowni”. Jak mówi, na dorocznych paradach parowozów zjawia się, odkąd zaczęto je tu organizować dwie dekady temu. Wspólnie z trójką przyjaciół z Poznania, również fanów modelarstwa kolejowego, założyli klub o nazwie „Wajcha”. Panowie wspólnie stworzyli moduł makiety, który razem prezentują na targach modelarskich, podczas obchodów dnia kolejarza czy w „Parowozowni” w Jarocinie. Co jakiś czas wybierają się na wystawę największej makiety w Hamburgu. – Koledzy: Andrzej i Marcin w Poznaniu są np., autorami samochodów wykorzystanych na makiecie we wrocławskim „Kolejkowie” - podkreśla pasjonat.
Nadzieja we wnuczku
Makietę często podziwiają znajomi pana Waldka, ale także zainteresowane jego pasją dzieci. – Niestety, jakoś kończy się u nich na samym podziwianiu. Na wielu gigantyczna domowa wystawa robi ogromne wrażenie. - Pamiętam reakcję koleżanek żony, które były przekonane, że to zwykłe kolejki, które rozkłada się na podłodze i jeżdżą wkoło. Ich mina po wejściu na górę była bezcenna – uśmiecha się pan Eliasz. A co o jego pasji sądzą najbliżsi. - Żona nigdy nie miała o nią do mnie pretensji. Zresztą interesowałem się tym, jeszcze zanim mnie poznała. Córki nigdy to nie kręciło, a syn oczywiście towarzyszy mi w trakcie budowy, ale nie poszedł w moje ślady. Nigdy jednak nie miał problemu, jaki mi wręczyć prezent – opowiada pan Waldek. Nadzieję pokłada w kilkomiesięcznym wnusiu. - Już mu podarowałem ciuchcię z klocków – uśmiecha się.
[YT]https://www.youtube.com/watch?v=F_T8O04v6jM&feature=youtu.be[/YT]