reklama
reklama

Jechaliśmy w największe piekło - wspomnienia Wiesława Skotarka z pociągu śmierci

Opublikowano:
Autor: | Zdjęcie: archiwum

Jechaliśmy w największe piekło  - wspomnienia Wiesława Skotarka z pociągu śmierci - Zdjęcie główne

Krotoszynianin Wiesław Skotarek jechał pociągiem, który miał być składem ewakuacyjnym. | foto archiwum

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Historia Wiesław Skotarek jechał pociągiem, który miał być składem ewakuacyjnym. Przeznaczony był dla rodzin pracowników administracyjnych, służb mundurowych, lekarzy, prawników, nauczycieli. Wyruszył z Krotoszyna 1 września 1939 roku.
reklama

W 80 rocznicę wybuchu II wojny światowej – która przypadła w 2019 roku – na łamach „Gazety Krotoszyńskiej” ukazał się specjalny dodatek. Umieściliśmy w nim wiele cennych wspomnień, wywiadów i historii, którymi w ciągu ostatnich lat - podzielili się z nami nasi rozmówcy. Na kartach naszego tygodnika wspominali oni ten trudny czas wojennej zawieruchy z lat 1939-1945 – kiedy to na nasz kraj napadły najpierw hitlerowskie Niemcy, a później ZSRR.

Były to najtragiczniejsze karty naszej historii. Obozy koncentracyjne, głód i naloty zabiły wg. szacunków historyków 72 miliony ludzi. Naocznych świadków tych dni - ludzi, których świadectwa nie możemy zapomnieć – żyje na świecie coraz mniej. Wielu z naszych rozmówców nie ma już wśród nas. Dlatego będziemy przypominać wam zebrane wówczas w dodatku historie tych,  którzy przeżyli II wojnę światową. Dziś wspomnienia z pociągu śmierci – którymi podzielił się z nami wiele lat temu - Wiesław Skotarek z Krotoszyna. 

Wiesław Skotarek jechał pociągiem, który miał być składem ewakuacyjnym. Przeznaczony był dla rodzin pracowników administracyjnych, służb mundurowych, lekarzy, prawników, nauczycieli. Wyruszył z Krotoszyna 1 września 1939 roku. W okolicach Koła został w okrutny, podstępny sposób zbombardowany. Niemieckie samoloty pod polską banderą uderzyły na niespodziewających się niebezpieczeństwa podróżujących.

Zginęło około 250 osób. Wyjechali z Krotoszyna, licząc na to, że w wojennej zawierusze odnajdą spokój, bezpieczne schronienie i będą z dala od niemieckich prześladowań. Ci, którzy przeżyli, zgodnie przyznają, że ucieczka była największym błędem, okupionym wieloma niepotrzebnymi ofiarami, bólem i łzami.

JECHALIŚMY W NAJWIĘKSZE PIEKŁO  - Wspomnienia z pociągu śmierci

Mieszkaliśmy tu, gdzie ulica Klonowicza odchodzi od Zdunowskiej. Mieszkało tu dużo Niemców, oni ostrzegali, żeby nie wyjeżdżać, że nic się w Krotoszynie nie będzie działo. Niemcy zostawali. W Krotoszynie rzeczywiście nic się nie działo, ale wtedy, gdy wydano decyzję o wyjeździe, nikt o tym nie wiedział, nie wierzył, że będzie spokojnie. Myśl o wyjeździe była myślą o ucieczce, jedynym ratunku. Jechaliśmy, nie zdając sobie z tego sprawy, w największe piekło, podczas gdy tu w pierwszych dniach wojny niewiele się działo. Próbując się ratować, jechaliśmy tam, gdzie coraz bardziej niebezpiecznie, bowiem ofensywa niemiecka szła właśnie w tym kierunku. 

Z OPOWIEŚCI MAMY I BABCI 

Wyjazd był z krotoszyńskiego dworca. Na stacji czekały na nas odkryte wagony, nawet nie miały dachów. Tym transportem, bo tak było to nazywane, jechały rodziny wojskowe i urzędnicze. Może obawiano się prześladowania ze strony Niemców w stosunku do tych rodzin? Najlepiej opowiedziałby tę historię ktoś, kto miał więcej lat niż ja, rejestrował, pamięta tamte wydarzenia.

Nie pamiętam 1939 roku, miałem wtedy dwa lata. Moją opowieść mogę osnuć na wspomnieniach mamy i babci, które jechały razem ze mną tym transportem. Ojca z nami nie było, był podoficerem w 56. Pułku Piechoty, gdy wybuchła wojna, został odesłany na front. 

BOMBARDOWANIE POD POLSKĄ BANDERĄ 

Pierwsze bombardowanie było w Kole. Mama opowiadała, że był piękny dzień, ciepło, słonecznie. Spokój. Pociąg stał na stacji, gdy nadleciała eskadra samolotów z polskimi znakami rozpoznawczymi, z szachownicą. Wszyscy myśleli, że to są polskie samoloty, a one otworzyły ogień, zaczęły bombardować transport.

To były samoloty niemieckie, które tylko, by zmylić naszą czujność, miały polskie znaki. Uciekaliśmy z pociągu na pole z ziemniakami. Wszyscy próbowali się schować. Ziemia była wysuszona, od bombardowania wznosiły się tumany kurzu, pyłu, który choć na chwilę dawał schronienie przed kolejnymi bombami. 

Pociąg pojechał dalej, przez Warszawę nad Bug. Tam byliśmy w dwóch miejscowościach, w Narolu i w Rawie Ruskiej. Narol był małą miejscowością o drewnianej zabudowie, gdy był bombardowany, płonął, przeprawiliśmy się za Bug. Byliśmy tam ponad miesiąc.

Cały pobyt mieszkaliśmy w lesie, na noc chodziliśmy do gospodarza Koczana. Ludzie żyli tam bardzo prosto, warunki były prymitywne. Byłem oblepiony krostami, zawszawiony, cały czas w lesie, leżąc na ziemi. Ponieważ mama i babcia dobrze znały język niemiecki, udało im się nawiązać kontakt z Niemcami. Dogadały się z żołnierzami i, gdy jechał tu, na zachód, samochód, nie wiem, czy po prowiant, czy po amunicję, tym samochodem w listopadzie wróciliśmy.

Ojciec był już wtedy w domu. W bitwie nad Bzurą 56. pułk piechoty został rozbity, ojcu udało się przedostać do Krotoszyna, który, jak zapowiadali wcześniej Niemcy, okazał się znacznie spokojniejszym miejscem niż przystanki naszej tułaczki. 

TYLKO DLA NIEMCÓW 

Po powrocie mieszkaliśmy przy parku, do którego nie wolno nam było wchodzić. Otoczony był murem, na każdej z bram widniał napis „Tylko dla Niemców”.

Wiele rodzin zostało wywłaszczonych z mieszkań lub zdarzało się, że kwaterowano Niemców u Polaków. U nas dwóch Niemców mieszkało. Jak mogli, pomagali, przynosili chleb, który do-stawali w koszarach. Układy były bardzo dobre. Jeden z nich pochodził z Wiednia. W każde święta przychodziła z Wiednia dla nas paczka ze słodyczami. Ale byli i Niemcy bardzo nieprzychylni.

Mama była krawcową, szyła też dla Niemek. Pewnego razu, gdy nie zdążyła na czas, Niemka doniosła na nią na policję. Mama została aresztowana, musiała iść do pracy, budowała nasyp kolejowy. Los ojca był niepewny, każdego dnia, słysząc o kolejnym aresztowaniu, drżeliśmy, by to nie o niego chodziło.

Był podoficerem, walczył w polskim wojsku, to wystarczyło, by skończyć w lagrze. Gdy ojciec wrócił, oczywiście zarejestrował się u Niemców, pracował w gazowni, jednak zdarzały się aresztowania. Niczego nie można było być pewnym. Mama miała zawsze przygotowane żelazne wyposażenie dla ojca, na wypadek aresztowania. 

Wiesław Skotarek z rodzicami i wujem – początek 1939 roku

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama